Jest pan rodowitym gorzowianinem. Czy od dzieciństwa interesował się pan żużlem? 

-Żużel zawsze był ważną częścią mojego życia. Jak większość moich kolegów, w młodości marzyłem o uprawianiu tego sportu zawodowo. To były lata 70., mieliśmy po 10 lat i jeździliśmy w kółko na rowerach a mamy wołały nas z okien jedynie na obiad. Mieszkałem na osiedlu Staszica, niedaleko Pegazu”. 

Często chodził pan na mecze? 

-Odkąd skończyłem 8 lat, byłem na każdym spotkaniu w naszym mieście. Najbardziej pamiętam z tamtym czasów rok 1980, gdy miałem 12 lat i byłem coraz bardziej zaangażowany w kibicowanie Staleczce. Pamiętam, że sezon skończyliśmy tuż za podium, a w naszych barwach ścigał się jeszcze Jerzy Rembas. I to właśnie chyba najbardziej zapadło mi w pamięci – przegrany na własnym stadionie mecz z Rybnikiem, podczas którego właśnie Rembas zdobył komplet 18 punktów. Coś niesamowitego. 

Jednak przeprowadził się pan do Anglii. Stał się pan fanem brytyjskiego żużla? 

-Nie do końca. Wielka Brytania to mój drugi dom i bardzo wspieram rozwój tamtejszego czarnego sportu, jednak tam to wszystko ma trochę inny charakter. W ostatnich latach – szczególnie podczas GP, na których staram się być jak najczęściej – zauważam jednak zmianę. Robi się coraz mniej „piknikowo” coraz bardziej profesjonalnie. Jednak generalnie obecnie Anglia przypomina mi trochę polską I ligę z ubiegłego wieku, a i to z trochę mniejszą „pompą”. Jednak dzieje się!  

Pamięta pan swoje pierwsze wrażenia z brytyjskich spotkań? 

-Byłem na meczu King’s Lynn Stars z Oxford Cheetahs, swoją drogą klubem już nieistniejącym. To był mój pierwszy obejrzany na wyspach mecz i tym, co mi się najbardziej podobało, była jazda Jasona Crumpa. Australijczyk jeździł wtedy również w Gorzowie i poczułem jakąś więź z obcą sobie drużyną. 

Oprócz tego czułem się trochę nie na swoim miejscu. Po ponad dwóch dekadach kibicowania Stali, nie potrafiłem tak po prostu założyć szalika innej drużyny. To nie było to. Żużel natomiast ma to do siebie, że potrzebuje faworytów. To sprawia, że temperatura na trybunach rośnie. Bez faworyta mogłem jedynie podziwiać technikę Crumpa. 

A teraz – kibicuje pan jakiemuś brytyjskiemu klubowi? 

-Niezmiennie King’s Lynn Stars. Mamy tam przecież naszego Nielsa K. Iversena! Na szczęście, dzięki temu czuję się trochę bliżej tego zespołu. Minęło już tyle lat, że przestałem się czuć nieswojo, a stadion Gwiazd traktuję jak drugi dom. 

Często bywa pan na Stadionie im. Edwarda Jancarza? 

-Wciąż mam tu rodzinę, więc w Gorzowie jestem kilka razy w roku. Specjalnie staram się ustalać terminy swoich przyjazdów tak, by „przypadkiem” pokryły się z datą derbów naszego województwa (śmiech). Po takim czasie chyba już cała rodzina jest ego świadoma. Ale cóż – żużel to taka choroba, z której nie da się wyleczyć! Bardzo cieszę się z postępu, jaki uczynił nasz klub i śledzę internetowo każde spotkanie MOJEJ Staleczki! 

Udostępnij