Niegdyś podróże na wyjazdowe spotkania wyglądały zupełnie inaczej niż ma to miejsce obecnie. Zawodnicy, zamiast przyjeżdżać z różnych stron świata, jechali wspólnie autokarem. Takim też środkiem transportu żużlowcy Stali Gorzów wybrali się Rzeszowa. W drodze powrotnej doszło jednak do niecodziennej sytuacji, która zaczęła się od zwykłego postoju.

 

Po wszystkim wsiedliśmy i kierowca, Marian, spytał: Wszyscy są?”. A ktoś odpowiedział „Wszyscy”. No i pojechaliśmy dalej. Przyjechaliśmy do Gorzowa, na stadionowy parking, wszyscy wysiedliśmy i ktoś spytał mnie, gdzie poszedł lekarz. „Może do toalety?” Nie wiedziałem, że go w ogóle nie ma. Nie było go jednak w łazience ani w toalecie. Jego ciuchy w samochodzie były, buty też, bo on laczki sobie zakładał zawsze, ale jego nie było – wspomina Jerzy Rembas.

 

W końcu do kogoś powiedziałem: „Słuchajcie, jak żeśmy stawali za potrzebą, czy czasami on nie został?”. Okazało się, że tak właśnie było. My wszyscy na siku, a on poszedł za drugą potrzebą gdzieś w krzaki. Został w laczkach, koszuli i spodniach, bez dokumentów gdzieś w Strzelcach Opolskich, bo wracaliśmy z Rzeszowa. Co on przeszedł… Po dwóch dniach dotarł do Gorzowa. Nikt go nie chciał zabrać, bo myśleli, że jakiś nienormalny w laczkach. Kto by mu uwierzył, że jest lekarzem żuzlowców Stali Gorzów? – mówi na przemian ze śmiechem i przejęciem Młodzieżowy Indywidualny Mistrz Polski z 1974 roku.

 

Jedną z większych kontrowersji, jaką zapamiętał legendarny żużlowiec Stali był walkower w starciu z Unią Leszno z 28 kwietnia 1988 roku. Na tym spotkaniu gościł nawet Aleksander Kwaśniewski, ówczesny minister sportu w rządzie Zbigniewa Messnera, a późniejszy prezydent Polski. – Sędzia kazał wyjechać na próbę toru dwóm zawodnikom od nas i dwóm od nich. Wytypowali mnie i nie pamiętam już kogo. Żużlowcy z Leszna wyjechali, jakieś śmieszne uślizgi, jeden się przewrócił, potem drugi. Sędziował wtedy Roman Cheładze i stwierdził, że tor jest spreparowany i przegraliśmy walkowerem. To było nieprzyjemne. Cały stadion ludzi, mnóstwo kibiców z Leszna i arbiter przerwał mecz po sześciu wyścigach. Jeszcze karę żeśmy zapłacili. Gdyby się odbyło osiem biegów, to byłaby to połowa spotkania i musiałby zaliczyć. Nieładnie to wszystko wyszło – twierdzi Rembas.

 

Cała sprawa miała swój dalszy ciąg. – Później w Bydgoszczy robiłem instruktora z Mietkiem Woźniakiem i byliśmy na dwutygodniowym kursie. Cheładze miał z nami lekcję o przepisach. Na tablicy namalował, jak ten tor był spreparowany. Wszyscy się wtedy śmiali, bo byli chłopacy z rajdów, motocrossu. Potem spotkaliśmy się na kolacji i pytali mnie, jakim cudem to się stało, że mecz był odwołany. Tak się chyba miało po prostu stać i nic na to nie poradzimy. Siara była na cały kraj, a w mediach mówiono, że w Gorzowie takie numery – opowiada dwukrotny finalista Indywidualnych Mistrzostw Świata.

 

W obecnych czasach mamy do czynienia z komisarzami torów i odgórną kontrolą. O preparowaniu torów już się nie mówi. Dawniej możliwości były większe. – Kiedyś z tymi torami to różnie było, ponieważ wszędzie były raczej twarde, bo czarne. Teraz są granitowe, czerwone. Pamiętam mój pierwszy mecz w Bydgoszczy. Wszędzie słońce, piękna pogoda. Poszedłem na tor i topiłem się, takie było bagno. „Jak to tak?” – pytałem. A oni mówili, że godzinę temu nad stadionem była ulewa. Wszędzie słońce, tylko nad torem była burza (śmiech). Zrobiłem start, wejście w pierwszy łuk i jak mnie w połowie tego łuku wyprostowało, to prawie do parkingu wjechałem. Odstawiłem motor i powiedziałem „Nie, dziękuję, nie chcę już żadnego żużla”. Nie szło nawet wyłamać motocykla. Takie cuda były – kontynuuje sześciokrotny Drużynowy Mistrz Polski.

 

W mieście nad Brdą, mimo tego typu historii, można było też wyciągnąć naukę. – Któregoś razu było zgrupowanie kadry w Bydgoszczy. Wzięli mnie jako juniora. Przyjechałem, a tam twardo. Były dwa dni treningów i na trzeci dzień indywidualny turniej. Pierwszego dnia twardo, drugiego troszeczkę pod koło, a na trzeci zrobiono już wszystko pod pana Henia Glueklicha i już nosiło. Tam jednak podłapałem, jak trzeba jechać na torze przyczepnym. Da się. Wcześniej nie wiedziałem, co to jest tzw. „kopa”. Trzeba całkowicie zmienić jednak styl jazdy, nie wolno gazu przymykać tylko jechać na pełnych obrotach. Jak gaz się ujmowało, to od razu prostowało motocykl – przypomina sobie wychowanek gorzowskiej Stali.

 

Różne cyrki były. Inaczej na krótkich torach, inaczej na długich. Było wesoło i teraz się wspomina – kończy Jerzy Rembas.

Udostępnij