Edward Jancarz niewątpliwie był wielką gwiazdą i zawodnikiem światowego formatu. Gdyby jednak ktoś, kto poznał go tylko prywatnie i nie wiedział o byciu żużlowcem, usłyszał o jego sukcesach, to mógłby nie uwierzyć. Skromność była ogromną zaletą Eddy’ego”. – Jak przebywałem w parkingu jako „zapychacz”, to zawsze nas traktował na luzie, na spokojnie. Jak prosiliśmy o okulary, programy, to był bardzo życzliwy dla wszystkich młodych – wspomina Stanisław Szczuciński.

Dawniej jeźdźcy jednego klubu tworzyli zdecydowanie bliższe relacje niż zgrana paczka kumpli. – Dla mnie i mojej żony był przyjacielem. Był szanowany i „adoptowany” przez moją rodzinę. Mogę tylko nadmienić, że jak był Nowy Rok, to obojętnie, o której porze wrócił z Sylwestra, które odbywały się na prywatkach, to przed ósmą był już u mnie. Tworzyliśmy taką rodzinę – stwierdza Stanisław Maciejewicz.

Rodzinna atmosfera towarzyszyła także w trasie. – Jeździliśmy na wyjazdy razem, jednym busem. Jak się jechało w Wielkanoc do Rzeszowa to każdy był z jajeczkiem, kiełbaską jakąś. W tej chwili do Rzeszowa można dojechać w 7-8 godzin, a my tę trasę robiliśmy w 16 godzin. Jak były pieniążki, to nocowaliśmy w połowie trasy, ale przeważnie jechaliśmy do końca. Wesoło było w autobusie – dodaje majster.

Były klubowy mechanik odkrywa też podejście Jancarza do najmłodszych i potwierdza jego skromnośc. – Edek był życzliwy. Nie miał swoich dzieci i może dlatego, jak pierwszy raz wyjechał do Australii, to mu zabrali walizkę, bo miał tyle naklejek dla młodych. Część mu zabrali, ale trochę przywiózł różnych pamiątek. Był oddany nie tylko dla starszych, ale i do dzieci miał wielki szacunek, dlatego był taki lubiany. W małym mieście, jakim jest Gorzów, był wielki, ale nie wywyższał się. Był wicemistrzem świata, ale po sobie tego nie pokazywał. Bardzo skromny człowiek – przyznaje Maciejewicz.

Podobne historie przekazuje Marek Towalski. – Nie miał swoich, ale bardzo kochał dzieciaki. Jak widział na treningu umorusanego czterolatka, pięciolatka, to nie było tak, żeby nie zagadał, nie wziął go na ręce od rodziców, dwa słowa zamienił. Zawsze miał coś ciepłego do powiedzenia tym dzieciakom – zdradza dawny zawodnik. – Jego podróże po świecie były w tamtych czasach czymś nieosiągalnym dla społeczeństwa. Ten człowiek miał prawo być zarozumiałym, ale zawsze twardo stąpał po ziemi i nigdy nie pokazał po sobie, że jest kimś lepszym, nie pysznił się. Był bardzo skromnym człowiekiem – uzupełnia.

Z Edwardem Jancarzem każdy mógł porozmawiać na każdy temat. – Jaki był na co dzień? Kiedyś jechaliśmy trasę Gorzów-Londyn. Wsiedliśmy o 5 rano w samochód, o 19 byliśmy na promie do Anglii. Jechaliśmy i rozmawialiśmy na różne tematy, i sportowe i prywatne. Był moment ciszy, że przez godzinę w ogóle nie rozmawialiśmy. Ja go pytałem, co on uważa, on mnie. To były przyjacielskie rozmowy na bieżące tematy – opowiada Jerzy Rembas.

Dwukrotny uczestnik finałów Indywidualnych Mistrzostw Świata z lat 1976 i 1978 obok legendy Stali Gorzów przeszedł z roli ucznia do partnera. – Na początku była bardzo duża różnica między nami. Po cichu podpytywałem: „Panie Edku, jak to, jak tamto?”. Brałem z niego przykład dopóki się to nie wyrównało. Do tego z mechanikami byliśmy zgrani. Gdyby nie było tej współpracy, to nie byłoby wyników. Ja, jako zawodnik, muszę przekazać mechanikowi, co mi zalega w motocyklu, czy trzeba zmienić zębatkę czy coś innego – zauważa.

Wiele osób do dziś do końca nie może pogodzić się z tragicznym końcem historii wielkiego zawodnika z Gorzowa. Jego pamięć czczona jest jednak znakomicie. Już za kilka dni kolejny, XV Memoriał Edwarda Jancarza, który został zapoczątkowany zaledwie kilka miesięcy po śmierci legendy. – To był wspaniały człowiek. Krążą różne legendy o Edku. Był silny na torze, ale poza nim już nie. To, co się stało, nie powinno się stać. Jako przyjaciel myślałem, że jest mocny mentalnie, a nie był. Środowisko gorzowskie to małe miasto i każdy chciał mu pomóc. Pomagali nie tą drogą, co trzeba i tak niestety los się potoczył. Nie czas na to jednak w przeddzień Memoriału. Chwała, że on jest. Trzeba oddać prezesom Synowcowi i Gondorowi, że oni robili te pierwsze turnieje z mocną obsadą oraz prezesowi Zmorze, że tej imprezy pilnuje. Wielkie podziękowania dla niego. Uważam, że powinna ona być do końca świata i jeden dzień dłużej – kwituje Stanisław Maciejewicz.

Przypominamy, że XV Memoriał Edwarda Jancarza już 1 kwietnia. Początek o godzinie 18.

Udostępnij