Gorzowianie już w pierwszych minutach spotkania pokazali, że nie zamierzają pozwolić rywalom na rozwinięcie skrzydeł. Gospodarze pojedynku stanęli twardo w obronie i uniemożliwiali zdobywanie bramek gościom, czy to defensywą czy to dobrą dyspozycją Cezarego Marciniaka w bramce. A to w efekcie dało przewagę w postaci zdeprymowania rywali już na początku meczu. – Największy wpływ na wynik miał początek meczu, gdzie stworzyliśmy kilka sytuacji, a zatrzymał  nas bramkarz. Później chcieliśmy szybko te straty odrabiać, a efekt przeważnie jest odwrotny. Zamiast szybko odrabiać, szybko tracimy kolejne bramki – uznał Tomasz Śmiełowski, trener z Tczewa. Gorzowianie mają prawo być z siebie zadowoleni. – Mecz od początku do końca toczył się pod nasze dyktando, takie mieliśmy założenie, żeby stawać mocno w obronie i kontrować, no i ten cel udało nam się zrealizować, z czego jesteśmy zadowoleni. Można by ewentualnie ponarzekać na naszą skuteczność,  przede wszystkim moją (śmiech)! Liczy się wynik, a ten jest znakomity – stwierdził Dawid Pietrzkiewicz.

 

Goście z minuty na minutę tracili pewność siebie, a gdy schodzili na przerwę ze stratą 12 bramek i zaledwie ośmioma trafieniami ze swojej strony, nie bardzo wierzyli już w powodzenie w meczu. Skąd taka dobra dyspozycja gospodarzy naprzeciw wcale nie słabego rywala? – Nie jest tajemnicą, że my mamy największe problemy w ataku, brakuje nam zagrożenia w drugiej linii. W tej chwili, w dobie techniki, jak każdy może nasze mecze oglądać, to każdy przeciwnik wie, jak się przeciwko nam ustawić. Jak mają dobre warunki, staną płasko w obronie – dla nas jest kłopot. Straciliśmy 35 bramek, z czego 19 z kontry – to mówi samo za siebie, nie przegrywamy meczu obroną, tylko naszą nieporadnością w ataku – wyjaśnił trener z Tczewa.

 

Gorzowianie zaś byli w zupełnie odmiennych humorach. Mateusz Stupiński schodził z boiska mając już 9 bramek na swoim koncie, Dawid Pietrzkiewicz miał niewiele mniej, a przed nimi była jeszcze druga połowa. Na trybunach mówiło się, że jeśli żółto-niebiescy zakończą mecz w takim samym stylu, jak w pierwszej połowie, pęknie magiczna liczbą 40 trafień. Tak się jednak nie stało. – „40” by pękła, jak ja bym swoje wszystkie rzuty trafił (śmiech). Nie mówiąc już o pozostałych. Myślę, że gdybyśmy zagrali na wysokiej skuteczności to byłby ojej! Bardzo duży wynik – skomentował Pietrzkiewicz.

 

Gorzowianom w pewnym momencie przestało „wchodzić”, z czym może się wiązać brak zmienników, bowiem w Stali aż 5 zawodników wciąż lub na nowo zmaga się z kontuzjami. Czy trudno było „Pieczemu” zagrać całe 60 minut? – Nie jest to dla mnie nic nowego, grać 60 minut, ale taki mecz na poziomie I ligi na pewno jest wymagający, zwłaszcza fizycznie i tlenu może momentami gdzieś zabraknąć – wyjaśnił.

 

Gorzowianie powoli muszą ochłonąć i zapomnieć o tym meczu, bowiem już w kolejną sobotę udadzą się w bardzo daleką podróż do Elbląga, gdzie zagrają spotkanie ze spadkowiczem z Superligi. Ten mecz będzie miał zdecydowanie inny ciężar rodzajowy, niż spotkanie z Samborem. – Drużyna z Elbląga pokazała na przykład w spotkaniu z Nielbą, że walczy, bo przegrali minimalnie na trudnym terenie. To będzie trudny mecz tym bardziej, że nie znamy tego zespołu, bo pojawiło się tam mnóstwo nowych twarzy, nazwisk i nigdy z nimi nie graliśmy – skomentował Pietrzkiewicz.

Udostępnij