Początek spotkania żółto-niebiescy zagrali naprawdę wyśmienicie. 4 zdobyte bramki przy 0 straconych było wynikiem zarówno dobrego ataku i niezłej roboty formacji obronnej, jednak także przede wszystkim Cezarego Marciniaka, który wybronił najpierw rzut karny, a następnie sytuację sam-na-sam. Czy czuje się ojcem sukcesu? – Znowu podchwytliwe pytanie, nie lubię takich pytań i oceniania indywidualnego, bo to jest specyficzna pozycja. Trafili mnie parę razy i tyle. Jest się z czego cieszyć, bo wygraliśmy mecz, to jest najważniejsze moim zdaniem – skomentował jak zawsze skromny Marciniak.

 

Gorzowianie naprawdę nieźle radzili sobie do 25 minuty spotkania, kiedy to na tablicy wyników widniało 11:6. A na koniec połowy zeszli z wynikiem 12:11. Co się zadziało? – Można powiedzieć, że nasz system obrony sprawiał im duży problem. Mało bramek straciliśmy, ale troszeczkę trudniej było nam w ataku, bo – nie chcę się tu wypowiadać na temat sędziowania, choć uważam, że było naprawdę gospodarskie. I cóż. Wynik po I połowie na styku – skomentował Aleksander Kryszeń. Troszkę inaczej tę sytuację określił bramkarz Stalowców.  – Nie wiem, co się stało w końcówce połowy. Trzeba właśnie zwrócić uwagę na początek tego spotkania. Weszliśmy bardzo dobrze w mecz, wychodziło nam praktycznie wszystko, broniliśmy i dorzucaliśmy kolejne trafienia. No i – jak mamy to już w swoim zwyczaju, jak pokazaliśmy to chyba w każdym meczu w tym sezonie – przyszedł taki moment przestoju, dziwnej niemocy. Nie wiem, czym jest to spowodowane. Daliśmy trochę tlenu w końcówce pierwszej połowy zawodnikom Gwardii – wyjaśnił.

 

Żółto-niebiescy sami sobie zapewnili podwyższenie temperatury w hali i szybsze bicie serca, bo zamiast spokojnie dowieźć zwycięstwo, pozwolili na dojście do siebie zawodnikom gospodarzy i nie bardzo potrafili wrócić na właściwe tory.  – No. Było gorąco, ale to jest właśnie nasze stwarzanie sobie problemów. To nie jest spowodowane lepszą grą drużyny przeciwnej, tylko po prostu naszym – nie wiem jak to nazwać – brakiem doświadczenia? Nonszalancją? Nie potrafimy dowieźć tego meczu w spokoju, gdzie już mamy przeciwnika na widelcu. Zamiast dobić, dajemy tlen przeciwnikom. Było gorąco, bo przecież na 20 sekund przed końcem mogliśmy dorzucić na dwie do przodu i byłby święty spokój. A tu tracimy piłkę i Gwardia miała akcję na remis. Jakby rzucili, byłyby karne, a tam wszystko może się zdarzyć – wyjaśnił Marciniak. – Mecz walki, typowa młócka ligowa – tak bym to określił. Koszalin potrzebował tych punktów, żeby mieć spokojną drugą część drugiej rundy, a my przyjechaliśmy i wykonaliśmy to, co było założeniem od początku poprzedniego tygodnia, czyli 3 punkty. Nie ma się co rozwodzić – dodał Kryszeń.

 

Druga połowa była naprawdę trudna dla Stalowców, którzy co rusz odskakiwali i tracili 2-3 bramki przewagi, doprowadzając ostatecznie do takiej sytuacji, gdzie w końcówce mogli jeszcze wypuścić z rąk zwycięstwo. – Nerwowo, nerwowo, nerwowo. Ale suma summarum nikt nie będzie za tydzień tego pamiętał. Mamy 3 punkty. Czy było sędziowanie takie, czy inne, to nie mnie oceniać, wygraliśmy, wracamy spokojnie do domu – powiedział zaraz po meczu Kryszeń. – Wygrał lepszy? Chyba bardziej cwany, może większe doświadczenie zdecydowało. Szkoda tylko tej końcówki w naszym wykonaniu, bo mieliśmy trochę inne założenie, powinniśmy ją rzucić i byłoby już po wszystkim – nie rzuciliśmy, był wzięty czas. Bramka nie padła. Wygraliśmy – dodał.

 

O ile w przyczynach takiego, a nie innego przebiegu spotkania, Cezary nie upatrywał sędziowania, o tyle na temat gwizdków sędziowskich miał dość negatywną opinię. – Sędziowanie? (Śmiech) Temat rzeka! Można by było na ten temat książkę napisać! Powiem tak: To były jaja, mocne niekiedy, w wykonaniu tej pary sędziowskiej. Ulubiony mój sędzia z tej pary to był ten pan łysy, nie pamiętam nazwiska. Było wesoło w pewnych momentach, były gwizdki… nie wiem, skąd on brał te decyzje. Moim zdaniem wyglądał trochę jak dziecko we mgle w pewnych momentach. Kichnęło mu się, gwizdnął i nie wiedział, co gwizdnął i patrzył się na tego swojego partnera. Ale takie mecze też się zdarzają, są takie pary sędziowskie, nie każdy jest wybitnym sędzią, to są tylko ludzie, każdemu zdarzają się błędy, a to jest niewdzięczna praca. Wybaczamy, ale mamy nadzieję, że takich meczy będzie mniej – skomentował.

 

Teraz gorzowianie skupiają się już na kolejnym meczu, który w Gorzowie rozegrają w piątek. Czy beniaminek z Ciechanowa może stanowić groźnego przeciwnika? – Beniaminek może być trudnym rywalem. W tej lidze każdy rywal może być trudnym, szczególnie biorąc pod uwagę, że my sami budujemy tych rywali. Robią się w trakcie meczu trudni do przejścia. A dodatkowo trzeba wziąć pod uwagę, że mamy trochę utrudnione zadanie, bo jedziemy bez dnia jakiejkolwiek regeneracji. Trochę zmęczenia może się pojawić. Gramy w niedzielę, trenowaliśmy cały tydzień łącznie z sobotą. Przyjedziemy poobijani, jak to po meczu i w poniedziałek trenujemy dalej. W piątek szybko mecz. Tego czasu jest mało, ale damy radę – zapowiedział Marciniak. Zmęczenie nie będzie miało jednak wielkiego znaczenia, jeśli tylko wszystko pójdzie po myśli Stalowców. – Myślę, że na naszą korzyść przede wszystkim wskazuje tez to, że gramy o siebie. Mamy fajnych, wspaniałych kibiców, którzy – taką mam nadzieję – licznie nas odwiedzą w piątkowy wieczór. A co do przeciwnika, to nie grałem przeciwko nim, ale było to spotkanie trudne, końcówkę zagraliśmy słabiej, ale wywieźliśmy punkty. Innego scenariusza niż zwycięstwa nie bierzemy w ogóle pod uwagę. Jak nie z beniaminkami i zespołami niedoświadczonymi w I lidze, to z kim? – zakończył Kryszeń.

Udostępnij