Paweł Parys to były żużlowiec, a obecnie trener miniżużlowców z Wawrowa. Porozmawialiśmy z nim o jego startach, a także o kilku ciekawych smaczkach z trenerskiej perspektywy.

Zacznijmy od podstaw. Jak zaczęła się Twoja przygoda ze sportem żużlowym?

Kiedy byłem młodym chłopakiem, zawsze podobał mi się żużel. Mój tata był gdzieś tam zawsze związany z klubem, miał swoją firmę transportową, woził sztab szkoleniowy i zawodników. Miało to miejsce w latach 90. i na początku XXI wieku. Jako mały chłopiec, bo miałem wtedy 5-6 lat jeździłem z nim czasami na wyjazdy. W czasach gdy Stal Gorzów była jeszcze w I lidze to chciałem bardzo tego spróbować. Ale nie za bardzo godziła się na to mama. Namawiałem ją latami, ale niestety bez efektu. Pewnego dnia mój tata wrócił z wyjazdu właśnie z miniżużlowcami z GUKSu Wawrów. Tam wtedy jeździli m.in. Bartek Zmarzlik, jego brat Paweł, a trenerem był Bogusław Nowak. No i legendarny trener przyjechał do nas, aby dopełnić formalności z tym wyjazdem. Wtedy tata powiedział, że jeżeli chcę spróbować to nadarzyła się okazja, aby porozmawiać z trenerem jak zacząć i aby przekonał mamę, żeby pozwoliła. Tak też się stało. Zapytałem jak zacząć, a trener zgodził się porozmawiać z mamą. I przekonał ją, że trening próbny warto odbyć, że miniżużel nie jest tak niebezpieczny, jak mogło to się wydawać. Trochę może nie najlepiej wyglądało, że trener, który na żużlu stracił zdrowie przekonywał, że jest to w gruncie rzeczy dość bezpieczny sport, ale udało się. Pierwszy trening odbyłem we Wawrowie w wieku 12 lat i tak już zostało. Zaczęło się od GUKSu, potem przyszła Stal, ale namawianie mamy trochę potrwało.

Jak wyglądał miniżużel dawniej? Co się zmieniło, jak wygląda różnica pomiędzy podejściem do tej sprawy po latach?

Zmieniło się bardzo wiele. Ja zaczynałem swoją przygodę, gdy to wszystko było już bardziej usystematyzowane. Była klasa 80cc z silnikami dwusuwowymi. Wcześniej, gdy trener Nowak to zaczynał , jeździło się na WSK-ach, brało silniki z kosiarek itd. Co było to było. Małe ramy były pomieszane z dużymi. Później weszły te 80-tki w stylu skandynawskim. Te silniki były typowo crossowe, dwusuwowe. Także ja zaczynałem w takich czasach. Swój pierwszy motorek kupiłem od Bartka Zmarzlika i na tym motorze pościgałem się trochę. Co prawda na minitorach za dużo nie pojeździłem, bo jak mówiłem zacząłem wszystko w wieku 12 lat, więc miałem 2 pełne lata startów. Jeśli patrzę z tej perspektywy, że dziś chłopcy 6-letni zaczynają to wszystko od pit-bików, później od 8. roku życia; miniżużel i tych zawodów jest dużo. Powiem, że poszło to w stronę profesjonalizacji i widać, że każdy kto zaczyna to obiera zupełnie inną linię niż kiedyś. 10-latki zakładają teamy, często tata jest głównym mechanikiem, widać też busy, którymi jeżdżą zawodnicy i to jest prawie taki sam pojazd, jakimi poruszają sie ekstraligowcy. Kiedyś nierzadko jeździło się z samochodem osobowym z przyczepką, dziś taki widok jest coraz rzadszy. To wszystko poszło w profesjonalizację od samego początku i miniżużel stał się pełnoprawnym sportem.

W 2010 roku jeszcze mieliśmy przepis o zagranicznym juniorze w Ekstralidze. Do Gorzowa przyszedł syn słynnego Henrika Gustaffsona – Simon. On sobie za dobrze nie radził, ale miejsce w podstawowym składzie miał.

Wtedy w Stali było wielu juniorów. Ja byłem, którymś tam z kolei, bo przede mną byli bardziej doświadczeni i starsi. Mogę tu wymienić Adriana Szewczykowskiego, Pawła Zmarzlika, Łukasza Cyrana, czy też Mateusza Mikorskiego. To była plejada bardzo dobrych zawodników. Wygrywaliśmy sporo juniorskich zawodów, jakieś ligi juniorów, więc to był solidny skład. Oprócz tego w 2010 roku miejsce u nas zajął Przemek Pawlicki. No i podpisano też Simona. Szwed mimo to, że bywało to różnie – nie raz nasi juniorzy wygrywali z nim to i tak on jechał. Wtedy był ten przepis o opcji wystawiania zagranicznego juniora. Większość sezonu jechał Simon, więc ta droga do składu moja i innych chłopaków była jeszcze dłuższa. Nie dość, że trzeba było pokonać zawodników krajowych, to w dodatku był ten junior zza granicy. Simon furory nie zrobił, rok później co prawda wywalczył punkt w GP. Trudno jednak ocenić, jak to wszystko potoczyłoby się, gdyby wtedy startowali tylko zawodnicy krajowi.

I teraz co jakiś czas wraca propozycja ponownego wdrożenia juniora zagranicznego w PGE Ekstralidze.

Dokładnie, ale dużo zmieniło się to w porównaniu z tamtymi czasami, szkolenie w Polsce mocno ruszyło. Teraz mamy przepisy licencyjne, limity zdawanych licencji, co prawda były już kiedyś, ale teraz zostały wsparte przez sekcję pit-bike i miniżużel. Kluby szkolą na potęgę. Przepis o dwóch polskich juniorach na początku może miał nieco mniej sensu, bo było ich mniej, tak teraz można swobodnie wybierać z tego grona. U nas na minitorach już widać potencjał i myślę, że powrót do zagranicznego juniora w tej chwili nie jest niczym potrzebnym.

W 2010 roku wystartowałeś w jednym biegu PGE Ekstraligi. Jakie były okoliczności tego debiutu w meczu w Lesznie?

To była sytuacja awaryjna. Wtedy Stal miała wielu juniorów. To był ten sezon, gdzie w orbicie byli właśnie Simon Gustafsson, Przemek Pawlicki, Paweł Zmarzlik, Łukasz Cyran. Przed tym meczem były jakieś Mistrzostwa Europy Juniorów. Tam pojechali Przemek i Łukasz i te zawody zostały przełożone. Ktoś miał kontuzję, Simon nie mógł pojechać i tak nagle z miejsca numer 5 do wyjściowego składu, znalazłem się na miejscu numer 2. Wtedy tą jedynką był Paweł Zmarzlik. Dowiedziałem się o tym dzień przed meczem, że będzie możliwość debiutu. Trenowaliśmy wtedy u nas na stadionie i podszedł do mnie trener Czesław Czernicki. Powiedział, że jadę. Ja mu odpowiedziałem, że nie do końca jestem gotowy, nawet nie chodziło, że mentalnie, ale akurat wtedy miałem taką sytuację ze sprzętem, że 1 silnik był w remoncie, druga rama po jakimś upadku nie była kompletna, więc cały dzień przed meczem spędziłem na tym, aby jakkolwiek pokleić ten sprzęt, byle tylko coś mieć do ligi. Jakoś tak sprzętowo udało się, przynajmniej na chwilę, bo wyjeżdżając już w meczu po dwóch okrążeniach zacząłem mieć problemy, aż w końcu parę chwil później zerwał mi się łańcuch tylny. Także ten pierwszy historyczny bieg miałem zaliczony, chociaż nie dojechałem go do końca. Jest to przeżycie na całe życie, bo już sama prezentacja, bycie w takiej drużynie, gdzie były legendy, bo Tomasz Gollob jako kapitan, Tomek Gapiński, Nicki Pedersen, David Ruud, więc taki legendarny skład. Na przeciwko nam Unia Leszno jeszcze z Leigh Adamsem, więc fajną rzeczą było być częścią czegoś takiego. I chociaż wynik był nie najlepszy to wspomnienia zostaną na zawsze.

Miałeś też okazję wystartować w kilku sparingach. Z tego z 2012 roku z Unią Leszno jest pewna anegdotka.

Mieliśmy sparing z Unią Leszno tutaj na stadionie imienia Edwarda Jancarza. To był 4. bieg. W parze jechałem z Tomaszem Gollobem, a naprzeciwko nas byli Jarosław Hampel i Tobiasz Musielak. Bardzo mocno skupiłem się na tym, aby lepiej wystartować od juniora leszczynian, czyli właśnie od Tobiasza. Udało się, przywiozłem ten punkt. Po biegu podszedł do mnie trener Czesław Czernicki. Zapytał mnie on, czemu nie zakładałem… Jarka. Spytałem go, czy wygrałem z nim moment startowy. Powiedział, że nawet o cały motocykl, ale nawet nie próbowałem zakładać. Ja chyba byłem w takim szoku, że udało mi się wygrać ten start, że pojechałem pod sam płot, byle trochę „wywieźć” juniora z drużyny przeciwnej, a w ogóle nie pomyślałem, aby wygrać start z kimś takim jak Tomasz Gollob, czy też Jarosław Hampel. Na pewno to ciekawe wspomnienie.

Ile kiedyś było zawodów juniorskich? Teraz mamy DMPJ-ty, Ekstraligę U24, Młodzieżowe Mistrzostwa Polski Par Klubowych i by się jeszcze kilka znalazło.

Było tego sporo. Nie były te Drużynowe Mistrzostwa Polski rozbudowane jak teraz, ale było MDMP w formacie podobnym, jak tej chwili, bo też jeździliśmy w zestawie czterech zawodników + rezerwowy, później to się zmieniało. Teraz ponownie do tego wróciliśmy. Tych zawodów było mniej, ale mieliśmy chociażby Ligę Juniorów. Wszystkie drużyny z Ekstraligi spotykały się u każdego na torze. Mieliśmy zawody lokalne, jak Wielkopolska Liga Młodzieżowa. Tam jechały głównie ekipy z Wielkopolski : z Leszna, Piły, Gniezna. Gorzów był pod to pociągnięty. Mieliśmy Zaplecza Kadry Juniorów, organizowano mistrzostwa województwa lubuskiego, my i Zielona Góra mieliśmy wielu juniorów. Także z tych dwóch klubów dało się skompletować zawody tej rangi. Jazdy na pewno nam nie brakowało. Może były inne formaty, ale jak się zaczynało tego typu ściganie to potrafiliśmy wyjeżdżać na tydzień.

Przeglądając stare zdjęcia z meczów Stali Gorzów można dostrzec, że chociażby Ty, czy Bartosz Zmarzlik mieliście na sobie ubrania F1, a konkretnie zespołu Red Bull Racing. Wtedy marsz po 4 mistrzostwa z rzędu rozpoczynał ich kierowca i zarazem wielki junior Sebastian Vettel. Raczej trudno sobie wyobrazić, że austriacki koncern miał jakąś umowę ze Stalą. To wynikało po prostu z jakiś luźniejszych reguł dotyczących ubioru?

Miałem kiedyś właśnie kurtkę, albo jakiś gruby polar z Formuły 1. To było z Red Bulla, jeszcze za czasów, gdy było z nimi Infiniti. Ale to bardziej wynikało z tego, że zobaczyłem ładne ubranie i je po prostu zakupiłem. Nie wiem jak w przypadku Bartka, ale ja osobiście Formułą 1 się nigdy nie pasjonowałem. Wiadomo, że jak jeszcze jeździł Robert Kubica to się mu kibicowało, ale te rzeczy generalnie związane z F1 były marką samą w sobie i to właśnie bardziej z tym to było związane, aniżeli z tym, że były to jakieś sytuacje sponsorskie.

Od 2011 roku w Gorzowie rozgrywano Grand Prix. Nie miałeś jakiejś nadziei, że otrzymasz rolę rezerwowego? W końcu takie role dostali chociażby Adrian Cyfer i Łukasz Kaczmarek.

Tak się złożyło, że kiedy podjąłem decyzję, że zakończę jazdę, bo wyniki były niesatysfakcjonujące i nie było bodźca, który popchnął by to dalej. Nie szło to do przodu na ile bym chciał i zakończyłem swoje starty w trakcie sezonu 2012. Miałem wtedy 18 lat. Tak się złożyło, że kilka tygodni później Bartosz Zmarzlik doznał poważnej kontuzji po upadku w Gnieźnie, a zostały do objechania 2 półfinały z Falubazem i finał z Unią Tarnów. Wtedy to byłaby decyzja trenera, Bartek wypadł i otworzyła się w konsekwencji furtka do jazdy w półfinale, a z niej skorzystał Łukasz. Może jakbym nie powiedział sobie „dość” to dostałbym bodziec, którego potrzebowałem, ale klamka już zapadła. Tak samo było z rundami Grand Prix. Łukasz jest młodszy ode mnie o rok, więc być może te szanse, które otrzymał on miałbym ja, ale oczywiście nie jest powiedziane, że byłby lepszy. Dzisiaj to tylko gdybanie.

Po zakończeniu jazdy byłeś mechanikiem u Mateja Žagara. Tak to wszystko się potoczyło.

Po wszystkim właśnie Matej, z którym miałem dobry kontakt zapytał mnie, czy nie chciałbym być jego mechanikiem. Żużel od zawsze mnie fascynował, więc nie chciałem z tego do końca rezygnować. Zgodziłem się, ale był jeden problem. Byłem w klasie maturalnej, myślałem, że uda się wszystko pogodzić, ale życie mnie zweryfikowało. Po pierwszym wyjeździe na Grand Prix do Nowej Zelandii, bo tam zaczynał się cykl, mieliśmy treningi w Słowenii, więc tego czasu na naukę było mało. Po kilku kolejnych wyjazdach, nauczycielka od matematyki powiedziała mi, że mogę sobie jeździć, ale maturę napiszę dopiero za rok. Stanąłem przed wyborem albo szkoła albo mechanikowanie i zdecydowałem się na to, aby zakończyć najpierw szkołę. Z Matejem musieliśmy się rozejść. Później miałem pracę u kilku innych zawodników m.in. Duńczyka Nicolaja Jakobsena, pomagałem chłopakom z Wawrowa. Jeździłem trochę z Alanem Szczotką, kiedy stawiał pierwsze kroki na dużym torze. Najważniejsze że cały czas byłem przy żużlu. A wyjazd z Matejem na Grand Prix do Nowej Zelandii, zapamiętam do końca życia. potem zająłem się szkoleniem.

I tak zostałeś trenerem. To była Twoja decyzja, czy ktoś Ciebie namawiał?

Byłem u Łukasza Cyrana, zresztą byliśmy dobrymi kumplami i często się widywaliśmy. Pamiętam, że były jego urodziny, a wcześniej zobaczyłem gdzieś tam na sportowych faktach albo innej stronie żużlowej, że rusza nabór na instruktorów żużlowych. Były tam podane wymagania i trzeba było mieć na koncie kilka lat startów na żużlu, pomyślałem, że to byłoby coś dla nas. Zapytałem Łukasza czy chciałby pójść ze mną, bo też był już po swoich startach. On powiedział, że może nie do końca, bo mało na żużlu zwojowaliśmy. Mój tok rozumowania był inny. Całe życie poświęciliśmy żużlowi, nic innego nie robiliśmy, bo czarny sport był aż tak angażujący czasowo. Choć Miałem wątpliwości, na drugi dzień powiedziałem o tym pomyśle mojemu tacie i on stwierdził, że skoro mam taką myśl to warto spróbować. Zwłaszcza pod kątem przyszłości. W ostatniej chwili zgłosiłem się na kurs. To były 2 zjazdy, które trwały po 3 dni. W Częstochowie, Byli tam m.in. Mirosław Cierniak, Mariusz Staszewski, Patryk Dudek z tatą Sławomirem, Grzegorz Zengota, a więc było kilka ciekawych nazwisk. Odbyłem kurs i wracając spod Jasnej Góry pociągiem, mając więc sporo czasu na przemyślenia. Pomyślałem, że skoro powiedziało się a, to warto powiedzieć b i zobaczyć, jak to szkolenie wygląda z bliska. Udałem się do Wawrowa, skąd to się sportowo wywodzę. Trener Mieczysław Woźniak zgodził się, abym podpatrywał i pomagał się wdrażać. Zacząłem przychodzić w ramach wolontariatu można tak to ująć. Szybko złapałem kontakt z chłopakami. Byli wtedy tak naprawdę niewiele młodsi ode mnie. Wtedy w Wawrowie takim wiodącym zawodnikiem był Mateusz Bartkowiak. Zresztą nadal mamy fajny kontat, bo ja wtedy zaczynałem, a on kończył powoli z jazdą na minitorze. I pomimo, że była to relacja trener-zawodnik to do dziś jesteśmy dobrymi kolegami. Tak to się zaczęło. Przychodziłem pierwszy rok, potem drugi, jeździłem na niektóre zawody z chłopakami. Trener Mieczysław miał sporo do przekazania od strony technicznej, tej porządnej szkoły trenerskiej. U mnie z kolei atrybutem był właśnie ten bezpośredni kontakt z zawodnikami z uwagi, że sam jeździłem na miniżużlu. Potrafiłem do nich dotrzeć, chętnie dzielili się spostrzeżeniami, bo chciałem, aby dawali mi informacje zwrotne. Nie chciałem rozmawiać z nimi z pozycji „mentora”, bo takim dla nich nie jestem i pewnie nie będę, ale z perspektywy takiego kumpla, żeby powiedzieli co czują, bo można wtedy lepiej dotrzeć do takiego zawodnika. Minęło od tamtej pory prawie 10 lat i nadal to trwa. To super przygoda i chcę aby trwał

A wytłumaczyłbyś proszę, jak wygląda system szkolenia? Bo są pewne wymogi.

Od paru lat Ekstraliga próbuje wspierać to szkolenie u klubów. Obecnie każda drużyna ma swoje zaplecze i to od miniżużla, czy też szkolenie jeszcze wcześniej, czyli od pit-bików. W tej chwili każdy kto chce spróbować żużla to w wieku 6 lat może przyjść na taki trening pit-bikowy. Zaczynamy na torze crossowym. Jeździ się w kółko, ale też z pewnymi przeszkodami. Z racji, że treningi są mniej monotonne od żużlowych bo skręca się także w prawo, hamuje normalnie, trochę się skacze. To dobry sposób, aby złapać tego „bakcyla”. Później jak to wychodzi to mając 8 lat adepci przechodzą do Wawrowa na minitor. Tam to szkolenie trwa nadal i wieku 10 lat jest szansa, aby zdać licencję miniżużlową. Dzięki temu możliwy jest udział w zawodach. Z roku na rok jest ich coraz więcej. W tym roku mieliśmy 44 imprezy podzielone na 22 weekendy, bo to działo się zazwyczaj dwudniowo. Chłopakom nie brakuje jazdy, a liczba zawodów zaprocentuje w przyszłości. Kolejnym etapem jest przejście na 250cc, gdy skończy się 12 lat, by w wieku 15 lat zdać licencję „Ż”. Wtedy taki zawodnik ma już 8-9 lat rozjeżdżenia.

Jak bardzo ważny jest miniżużel? Kiedyś nie było tej klasy przejściowej, czyli 250cc i były swego rodzaju stereotypy, że on szkodzi. A miniżużel jest czymś takim jak karting dla kierowców wyścigowych, którzy marzą o dojściu do F1. Tu oczywiście tym finałem jest 500cc.

To był kontrowersyjny temat. Kiedyś panowało przekonanie, że miniżużel uczy złych nawyków. Teraz się to zmienia. Ale skąd się to wzięło? Jak powiedziałeś nie było tej przejściowej klasy. I tak miniżużel był od 6. roku życia do 15. Licencję na dużym torze zdawało się w wieku 16 lat, a tą na mniejszym można było zrobić mając lat 10. I tak zawodnik jechał na tym małym motorku prawie 10 lat wliczając okres przed licencyjny. I to faktycznie skutkowało tym, że zmiana nawyków jazdy, różnica prędkości były nie do przeskoczenia w wielu przypadkach. Wielu żużlowców przez przeciągnięcie kariery na małym torze miało później problemy. Teraz system szkolenia to wyeliminował. Młody żużlowiec teraz dorasta wraz z motocyklem. Jak już mówiliśmy w wieku 6 lat są pit-biki potem w wieku 8 lat miniżużel, w wieku 12 lat jest już ta 250cc, której nie było. Próg wejścia na duży tor obniżył się zatem aż o 3 lata. Później oczywiście jak się uda to przeskok na 500cc i starty w lidze. Żużlowiec stopniowo zyskuje adaptację. Nie przyzwyczaja się do konkretnego motocykla, a do rozwoju i awansów. Filip Bęczkowski, Mikołaj Krok, czy Denis Andrzejczak pokonali tą nową drogę i widać po ich wynikach w zawodach 250cc, że im to idzie dobrze. Są oni przyzwyczajeni do zmian i wchodząc na 500cc są oswojeni z prędkością, zmianą techniki jazdy, korektą jej. Także jak to wszystko przechodzi płynnie to ten miniżużel się przydaje. Doświadczenie zdobyte za młodu jest bezcenne i trudno to nadgonić, gdy się później zaczęło przygodę z żużlem.

W PGE Ekstralidze trzeba mieć skończone 16 lat, aby móc zadebiutować w spotkaniu ligowym. Oskar Paluch to najświeższy przykład z naszego podwórka. Wiemy, że był mistrzem świata 250cc, ale przepisy są nieubłagane ze względu na to, że żaden lekarz nie wyda zgody na start takiego zawodnika. Zawodnik U24 może zakończyć starty rocznikowo, ale junior musi praktycznie mieć wszystko zgodne z kalendarzem, że tak to ujmę. Niemniej słyszy się coraz częściej o pewnej propozycji, czyli aby ten zawodnik odrobił to, co stracił ze względu na porę urodzenia.

Ten temat w żużlu przewija się od wielu lat. Miesiąc urodzenia wiele determinuje. Ci, którzy urodzili się na początku roku mają bardzo dużą przewagę nad tymi, którzy urodzili się np. w listopadzie czy grudniu. Wiele dyskusji się odbyło, próby dopuszczenia do startów w Ekstralidze, którzy rocznikowo mają te 16 lat, ale na przeszkodzie stoją właśnie regulaminy medyczne, a także prawo pracy. Człowiek 16-letni jest inaczej w świetle prawa traktowany niż 15-latek. Są jednak dyskusje, aby przeciągnąć to w drugą stronę. Ten zawodnik, który później zaczął, mógłby później skoczyć ten swój wiek juniora. Tylko to wprowadziłoby chaos. Klub np. kontaktując 22-latka miałby tego juniora tylko do połowy sezonu. To kwestia dyskusyjna, ale jakoś też by wyrównało szanse. Bartek Zmarzlik i Piotr Pawlicki to świetny przykład. Dwóch bardzo utalentowanych zawodników, ale rodzonych o dwóch różnych porach – Bartek w kwietniu 1995 roku, a Piotrek w grudniu 1994. Zaczęli równo, bo zdawali wspólnie egzamin „Ż”. Pawlicki miał tak naprawdę rok krótszą karierę jako junior, bo ostatni swój sezon jako musiał mieć w 2015 roku, a Zmarzlik mógł jeszcze rok jechać na tej pozycji w sezonie 2016. A w przypadku juniorów wiemy, że każdy wyjazd na tor jest ważny. To kwestia do dyskusji, czy w takim formacie? Trudno powiedzieć. W niższych klasach również pojawiają się takie kwestie. Ale tak jak mówię. Tu jest dużo aspektów prawnych, medycznych, sportowych. Więc włodarze żużlowi mają coś do przemyślenia.

Wspominaliśmy o Wawrowie kilka razy. W ostatnich latach stadion ten przeszedł remont, były nawet podpalenia. Jakbyś ocenił stan infrastruktury tego obiektu?

Stadion w Wawrowie został otwarty w 1998 roku na skutek działań Bogusława Nowaka i Janusza Woźnego. Obiekt od zawsze należy do gminy Santok, bo to na jej terenie się znajduje. Gmina odpowiada bezpośrednio za to co się tam dzieje, ale też my jako klub staramy się dbać o stadion i zaplecze. Nieco ponad 2 lata temu wymieniliśmy tam cała bandę okalającą tor. Koszt wyniósł około 20 tysięcy złotych. Wyremontowaliśmy kontenery, które stanowią funkcję szatni, biura i kilku innych pomieszczeń, w 2016 roku mieliśmy do czynienia z pożarem tego wszystkiego. Nieważne czy to był wypadek, czy głupi wybryk, ale finalnie wyszło dobrze. Założyliśmy zbiórkę i wiele osób między innymi Bartek Zmarzlik wsparło nas, aby udało się wszystko odbudować. Myślę, że na tle reszty klubów miniżużlowych Wawrów jest obiektem wiodącym. No może z Rybnikiem nie możemy się równać, bo tam klub działa całkowicie samodzielnie i był odnawiany na mistrzostwa świata. Mają oświetlenie, odwodnienie liniowe, więc to jest klasa światowa, ale nasz obiekt też ma świetne zaplecze. Mamy oświetlenie, nieco starsze, ale zdarza się, że wykorzystujemy je przy treningach. To atrakcja dla chłopaków. Współpraca z Stalą Gorzów też jest ważna. Po połączeniu dwóch klubów i współpracy z Prezesem Waldemarem Sadowskim, który traktuje ten obiekt jak drugi Stali Gorzów, równoznacznie ze stadionem im. Edwarda Jancarza jeżeli chodzi o gospodarowanie. Także chłopakom niczego nie brakuje i wspólnie z Stalą Gorzów i GUKS-em Wawrów dbamy, aby wszystko działało.

Jakiś czas temu Michał Korościel próbował swoich sił na motocyklu obok stadionu w Lesznie. Napisałeś, że jak będzie chciał to popularny „Koro” będzie mógł potrenować sobie na torze we Wawrowie. Jak wygląda sytuacja z tym?

Tak, napisałem dokładnie to pod jego postem z tym wideo na Twitterze. Nie było żadnych deklaracji, ale jak będzie chciał to z chęcią ugościmy Michała, żeby sobie potrenował jazdę tym razem w warunkach torowych, a nie tylko „parkingowych”. Także z mojej strony zaproszenie jest cały czas aktualne i ze wszystkim pomożemy.

A jak to wygląda zagranicą? W jednym z wywiadów wspominałeś, że jak byłeś selekcjonerem kadry narodowej to na zawody w ukraińskim Równe przyszło 5 tysięcy kibiców! Przypominam, że mówimy tu o zawodach na miniżużlu.

Tu zaznaczę, że jechaliśmy na dużym torze, choć zawody były na motocyklach o pojemności 125cc. Według kalendarza imprez te zawody nazywają się Mistrzostwa Europy w klasie 125cc, bez rozdzielania tego na miniżużel. Po prostu determinowała to kategoria pojemnościowa. Te zawody wyszły naprawdę fajnie, jak wspomniałeś było około 5 tysięcy ludzi. Po zawodach kibice mogli wejść na tor i poświętować z nami. Tamte zawody wygrał zresztą Krzysztof Harendarczyk. Bardzo miło to wspominam, organizacyjnie wszystko było rewelacyjnie zrobione. Mam nadzieję, że jak uspokoi się sytuacja na Ukrainie i wrócimy do normalności, to będzie okazja do powrotu tam. Ludzie czują klimat żużla i jest super atmosfera.

Na koniec. W zeszłym sezonie miniżużlowym startowało trzech zawodników. Mowa tu o Williamie Forstnerze, Michale Głębockim i Marcelu Zwierzyńskim, którzy zdali w sezonie 2023 licencję. Jak oceniasz ich postęp i jakie mają perspektywy?

To był ich debiutancki sezon William, choć zdał licencję pod koniec 2022 roku, to zawodów nie pojechał za wiele, bo to było już w zasadzie na finiszu. Tego roku w czerwcu podczas zawodów w Bydgoszczy po kontakcie z innym zawodnikiem, upadł i nabawił sie kontuzji ręki przez co stracił sporą część startów. Sezon jednak jak najbardziej na plus, bo choć nie było medali, to nie taki też był cel. W 2022 roku mieliśmy sporo tytułów. Widać, że ci chłopcy przeszli na duży tor i też są już sukcesy w 250cc. Można tu wymienić choćby złoty medal Pucharu Ekstraligi w tej kategorii. Teraz mieliśmy pracę od u podstaw, bo chłopaki musieli poznawać wszystko od początku. Michał i Marcel zaczynali od pit-bików i już w swoim 2. sezonie na motocyklu startowali w zawodach miniżużlowych. Cała trójka rywalizowała jak równy z równym z bardziej doświadczonymi rywalami. Zdarzało im się utrzeć nosa bardziej objeżdżonym rywalom, więc mamy solidne podstawy, aby sezon 2024 był jeszcze lepszy. Poznali tory i zobaczymy jak to się potoczy. Życzę tego, aby wszystko wyszło jak najlepiej, a przede wszystkim bez kontuzji. Warto obserwować naszą młodzież i ich dopingować.

Dokładnie tak! Zachęcamy w tym miejscu do zaobserwowania profilu „Młoda Stal” na Facebooku, gdzie regularnie informujemy o postępach młodych adeptów. A Tobie Pawle dziękuję za rozmowę.

Udostępnij