Węgrzy obecnie praktycznie nie liczą się w żużlu. Dawniej jednak Madziarzy mieli wielu świetnych zawodników. Wśród nich był Antal Kocso, który w sezonach 1991-1993 występował w Stali Gorzów. Węgier to bardzo ciekawa postać w historii gorzowskiego i nie tylko żużla.

Do Gorzowa trafiłeś poprzez działania m.in.: Mariana Spychały. Czy to był jedyny kierunek, jaki brałeś pod uwagę?

Tak się złożyło, że po zawodach w Danii powiedziałem Marianowi, że chciałbym znaleźć klub w Polsce. Zgodził się mi pomóc. Tak się złożyło, że w tamtym czasie Gorzów się mną zainteresował. I po kilku dniach dostałem odpowiedź, że osoby ze Stali chcą się ze mną spotkać i że są zainteresowani podpisaniem ze mną kontraktu. Marian zapytał mnie, czy jestem zainteresowany rozmową ze Stalą, na co odpowiedziałem: „Jasne! Dziękuję bardzo!”.

Stanisław Chomski wspominał, że podczas pierwszych jazd treningowych na naszym stadionie zdarzały Ci się upadki. Czy pamiętasz coś z tych treningów?

Szczerze mówiąc, nie pamiętam tego. Ale w lidze upadłem tylko raz, w pierwszym meczu Stali.

W rozmowie ze Sportowymi Faktami nasz trener podkreślał, że Węgrzy na początku lat 90. byli lepiej zorganizowani od Polaków. Jaki był tego powód? Wszyscy patrzyli na was.

W tamtych czasach my, Węgrzy, byliśmy dobrze zorganizowani pod wieloma względami. Ale tak naprawdę nie robiliśmy nic, co by różniło się od innych. Po prostu byliśmy szybcy.

Twoim jedynym mechanikiem była twoja żona. Czy pamiętasz, jakie były reakcje innych zawodników, gdy po raz pierwszy zobaczyli Twój „team”?

Była bardzo znana w boksach. Była też dla nich miła, więc na pewno zrobiła pozytywne wrażenie, już poza tym, że z nią u boku mieliśmy bardzo uporządkowany sposób pracy.

Twój najsłynniejszy wyścig to ten, w którym w niesamowitym stylu wyprzedziłeś Andrzeja Huszczę. Miał on miejsce w 1992 roku w Zielonej Górze. Pamiętasz ten bieg?

To jeden z tych momentów w karierze, który najbardziej pamiętam. Świetny bieg. Nie było miejsca, ale jakimś cudem gdzieś je znalazłem i wyprzedziłem Andrzeja. Szczerze mówiąc, to była akcja mojego życia.

Czy w latach 90. w polskiej lidze istniała bariera językowa? Mówiłeś po angielsku, ale wtedy jeszcze ten język nie był tak powszechny w Polsce jak dziś.

Może to być zaskakujące, ale nie było bariery językowej. Może dlatego, że wszyscy powoli wyjeżdżali za granicę. Nie wiem, ale wiem na pewno, że wszyscy porozumiewali się bez żadnych problemów. I to nawet wtedy, gdy język angielski nie był jeszcze tak powszechny w nauczaniu szkolnym.

Znane przysłowie mówi: „Umiesz liczyć? Licz na siebie”. Przez wiele lat byłeś swoim własnym tunerem. Co było w tym najtrudniejsze technicznie?

Jak wiemy, silnik odgrywa w żużlu ogromną rolę. To bardzo ważne, bez dobrego nie da się wygrać. Wiedziałem, czego potrzebuję, wiedziałem, co pasuje do mojego stylu i wiedziałem, co robię. Żaden tuner nie był w stanie w pełni odtworzyć tego, czego chcę. W pewnym momencie stwierdziłem, że lepiej będzie zrobić to samemu, niż zlecać to komuś innemu. Problemów technicznych nie było, ale był jeden minus w postaci braku czasu, bo ustawianie, strojenie i mapowanie były bardzo czasochłonne. To jedyny minus, bo miałem więcej korzyści.

Czy częste wyjazdy do Polski z Węgier były dla Ciebie męczące? Matej Ferjan w 2007 roku także miał kilka takich podróży. Czy poza słynną śnieżycą miałeś jakieś przygody w drodze na mecze?

Nie było takiego problemu. Podróż była zawsze komfortowa i bezpieczna, ponieważ odpowiednio ją planowałem. Jest to bardzo ważne, aby to zrobić, ponieważ możesz rozdzielić swoje siły. Zdarzyło mi się jednak raz, że z powodu śnieżycy utknąłem na kilka godzin w jednym miejscu, po czym nie dotarłem na czas na mecz do Leszna. Najlepsze jest to, że na Węgrzech pogoda była bardzo dobra. Ale potem wydarzyła się pewna anomalia. To był jedyny raz, kiedy przeżyłam taką przygodę, ale na szczęście chyba nikt się z tego powodu nie złościł. W każdym razie przeprosiłem za to.

Jeździłeś w Stali przez 3 sezony i jak podaje strona Polish Speedway Database, w każdym z nich przekraczałeś magiczną barierę 2 punktów na wyścig. Robiłeś postępy z roku na rok. Czy myślisz, że byłbyś w stanie osiągnąć jeszcze lepsze wyniki, gdybyś miał jeszcze lepsze warunki?

Dla mnie problemem był budżet, a raczej jego brak. Im więcej pieniędzy, tym więcej możliwości. To jest to, czego mi brakowało.

Czy po upadku z 1994 roku, który miał miejsce w Dingolfing, myślałeś o powrocie na tor?

Tak, chciałem. Nawet po tym wróciłem do treningów. Widziałem jednak, że wiele rzeczy się zmieniło, nie byłem tak szybki. Także urazy głowy były na tyle poważne, że jak zaliczyłbym jeszcze jeden taki upadek to nawet nie chcę myśleć, jak by to się skończyło. Dlatego podjąłem tę decyzję.

Po zakończeniu kariery pojawiałeś się od czasu do czasu w Gorzowie, a trener Chomski spotykał się z Tobą nawet w Miszkolcu. Czy można powiedzieć, że Stal Gorzów jest dla Ciebie specjalnym miejscem?

Tak, Stal Gorzów to wciąż bardzo ważne miejsce dla mnie. Sam Gorzów to bardzo ładne miasto, spędziłem tam dużo czasu. Jak powiedziałeś, ja też miałem okazję spotkać w Miszkolcu starych znajomych, takich jak Stanisław. Sam żużel w Miszkolcu, skoro już o tym mowa, był fajnym etapem w historii węgierskiego żużla. Niestety problemów budżetowych na dłuższą metę nie da się pokonać i to był jego koniec.

Wspomniany Miszkolc przez kilka lat występował w polskiej lidze. Uważasz, że to była dobra decyzja? A może z tego powodu ten ośrodek upadł? Czy widzisz szansę na powrót żużla do tego miasta?

Start w polskiej lidze i awans do bezpośredniego zaplecza Ekstraligi był wielką szansą. Wyścigi były świetne, było dużo ciekawych akcji. Jednakże było kilka problemów. Po pierwsze, niska popularność. Niestety na stadion przybywało niewiele osób, oczywiście w porównaniu do możliwej maksymalnej pojemności trybun. Tym bardziej, że po awansie do I ligi zaczęli wszystko przegrywać, a to z kolei spowodowało, że niewiele osób chciało sponsorować ten interes. Nikt nie chciał ryzykować i Miszkolc zniknął z żużlowej mapy z powodu problemów finansowych. Przykro było patrzeć na to z boku. Były plany reaktywowania żużla w Miszkolcu, ale tak jak mówiłem – żaden inwestor nie podejmie się projektu, który może okazać się wielką porażką. Co więcej, wydaje się, że na razie miasto ma inne priorytety niż powrót żużla. Może kiedyś, ale dla mnie złota era żużla w Miszkolcu już minęła.

Swego czasu na stronie kibic-zuzla.pl trafiłem na następującą tezę, która padła odnośnie m.in. zamykania stadionów. „Wszystko zaczęło mi się układać w jakąś całość. Węgierski żużel oparty był na czterech ośrodkach znajdujących się w największych miastach: Debreczyn (2. co do wielkości miasto Węgier), Szeged (3.), Miszkolc (4.) i Nyíregyháza (7.)…Po upadku ustroju komunistycznego jeszcze przez jakiś czas to się kręciło, ale powoli miasta zaczęły rezygnować z utrzymywania obiektów, a co za tym idzie coraz trudniejszy stawał się proces szkolenia”. Zgadzasz się z nią?

Zamknięcie torów to jedno, bo to nie pomaga. Teraz mamy zamieszanie z Nagyhalasz, bo nie wiemy, czy ten tor będzie nadal używany. Jednak tak naprawdę wszystko zaczęło się już od transformacji z komunizmu.. Dlaczego? W latach 90-tych i nieco wcześniej węgierski żużel miał tylko 1 dużego sponsora. Był tylko 1, ale duży. I wydawał pieniądze na całą węgierską drużynę. Z biegiem czasu ograniczał swoje finansowanie, aż w końcu jasno powiedział, że rezygnuje ze wspierania węgierskiego żużla. A to wywołało lawinę, której skutki widzimy do dziś, łącznie z zamykaniem stadionów.

W tym roku jedna z rund SEC odbędzie się w Debreczynie. Czy to szansa na iskrę, która „obudzi” Węgrów?

Z pewnością dobrze, że mamy u siebie wydarzenie tej rangi. Wątpię jednak, czy SEC wystarczy, aby ożywić sytuację.

Jak sam kiedyś przyznałeś w rozmowie z Łukaszem Malaką, Twoim największym sukcesem była rywalizacja w różnych finałach mistrzostw świata. Czy widzisz szansę, że reprezentacja Węgier w ciągu 5 lat wystawi drużynę na Speedway of Nations?

Mamy żużlowców, ale nie wierzę w to. Po prostu tego nie widzę. Przepaść nawet w stosunku do środka stawki jest zbyt duża. A kiedy jedziesz na turniej, to zakładasz walkę o najwyższe cele, a nie tylko pojawienie się.

Jak bardzo zintegrowałeś się z innymi węgierskimi zawodnikami?

Stanowiliśmy naprawdę zgraną paczkę i razem mogliśmy wiele zdziałać. Jak mówiłem, lata 90. to piękny okres w historii węgierskiego żużla.

Zostałeś zaproszony na memoriał Jancarza. Kiedy fani będą wiedzieć, czy się pojawisz?

Tak, zostałem zaproszony na memoriał. Jeśli to możliwe, przyjadę. Byłem już kiedyś na nim i chciałbym to zrobić jeszcze raz. Dlatego dam znać tak szybko, jak tylko będę mógł. Chciałbym podziękować klubowi za pamięć o mnie, bo to dla mnie naprawdę miłe i ważne, że jestem doceniany. Pozdrawiam także wszystkich fanów Stali Gorzów!

Udostępnij